Kiedy myślimy o marketingu internetowym, trudno nie wspomnieć o SEO – pozycjonowaniu stron www. Jednak ta dziedzina, tak istotna dla wielu biznesów w Polsce, nie zawsze wyglądała tak jak dzisiaj. Cofnijmy się nieco w czasie i prześledźmy krok po kroku, jak rodziło się i ewoluowało SEO w naszym kraju. Przygotowałem przegląd najważniejszych faktów i dat, ale też dodałem trochę smaczków i anegdot, które towarzyszyły branży na przestrzeni lat.
Początek polskiego Internetu i narodziny potrzeby pozycjonowania
Lata 90.: Wortale, katalogi i pierwsze wyszukiwarki
W Polsce w drugiej połowie lat 90-tych to czas, kiedy „wchodzenie do Internetu” nie było jeszcze czymś oczywistym. Pojawiały się jednak pierwsze popularne portale (zwane wtedy dumnie „wortalami”), takie jak Wirtualna Polska (1995), Onet (również połowa lat 90.), czy Interia (1999). Początkowo oferowały one proste katalogi stron WWW – można było dodać tam własną witrynę (o ile się ją oczywiście miało) i liczyć, że ktoś to zauważy.
Kiedyś nie mieliśmy jednego dominującego narzędzia wyszukiwania (jak dzisiaj Google), lecz korzystało się z wielu – wliczając w to polskie katalogi. Nikt nie myślał wtedy o SEO w obecnym rozumieniu: wystarczyło zgłosić się do katalogu Onetu czy Wirtualnej Polski i… to by było na tyle. „Optymalizacja” ograniczała się do umieszczenia prawidłowego tytułu strony i krótkiego opisu w katalogu. Pojawienie się polskich wersji zagranicznych wyszukiwarek (AltaVista czy Yahoo!) było ciekawostką, ale ruch z nich – mimo wszystko – nie stanowił w Polsce głównego źródła odwiedzin.
Przed-Google’owy chaos i proste sposoby pozycjonowania
W tych wczesnych latach, gdy chciało się, by strona była w miarę widoczna, wystarczyło dobrze opisać ją w meta tagach (zwłaszcza w popularnym wówczas meta keywords) i liczyć, że roboty indeksujące (crawlery) coś z tym zrobią. Jak ktoś był bardziej obrotny, wrzucał popularne frazy do kodu, nawet „niewidocznie” (ta sama czcionka, co kolor tła J), byle zyskać dodatkową widoczność. Można więc powiedzieć, że w tamtym okresie rodził się zalążek SEO, chociaż bardziej przypominał chaos niż zaplanowaną strategię.
W Polsce pojawiało się też sporo forów internetowych i grup dyskusyjnych. Czasem ktoś rzucał tam linka do strony, co zwiększało ruch. Jednak nikt jeszcze nie mówił o „budowaniu zaplecza” czy „spamowaniu forów” w celu podbicia pozycji. Dopiero mieliśmy się tego (niestety lub stety) nauczyć.
Pojawienie się Google w Polsce i pierwsze „przeczucie”, że SEO ma znaczenie
Google wkracza na polskie salony
Pod koniec lat 90. (oficjalnie 1998 rok na świecie, a w Polsce od mniej więcej 2000–2002 roku Google zaczęło zdobywać popularność) wielu internautów odkryło, że jest narzędzie, które znajduje strony w Internecie lepiej niż większość ówczesnych katalogów. Do tego – co szczególnie ważne – Google zaczęło szybko indeksować polskie strony, a i sama wyszukiwarka doczekała się polskiej wersji językowej.
Czy to od razu sprawiło, że SEO stało się kluczowym elementem marketingu internetowego w Polsce? Początkowo nie. Ale można powiedzieć, że w okolicach 2003–2004 roku niektórzy bardziej „kumaci” webmasterzy zrozumieli, że dobra widoczność w Google = więcej odwiedzin, a więcej odwiedzin = potencjalnie więcej klientów i zysków. I ruszyła machina: „Hej, jak sprawić, żeby moja strona była na pierwszym miejscu w Google na słowo ‘meble kuchenne’ czy ‘kredyty gotówkowe’?”.
Na okres 2002–2003 patrzę ze szczególnym sentymentem, bo właśnie wtedy, jako student informatyki dorabiający sobie jako webmaster, dostrzegłem pierwsze możliwości, jakie daje SEO i zacząłem je oferować moim klientom.

Pierwsze agencje i freelancerzy SEO
Odpowiedzi na to pytanie zaczęły pojawiać się w postaci osób i niewielkich agencji (często jednoosobowych działalności), które oferowały „pozycjonowanie stron”. Były to raczej pionierskie, a czasem partyzanckie działania. Typowe „tricki” tego okresu:
- Ukryty tekst: wstawianie całych akapitów słów kluczowych, białą czcionką na białym tle, licząc, że Google to kupi.
- Mass link building: zapisywanie witryn do setek katalogów stron (w Polsce pojawiło się mnóstwo katalogów – niektóre przyzwoite, inne dość spamerskie).
- Precle: teksty niskiej jakości, zwane „preclami” (od artykułów w tzw. presell pages), publikowane masowo na specjalnych stronach, by budować linki.
- Giełdy linków: pojawiły się pierwsze serwisy, gdzie można było kupić linki za grosze. Im więcej linków, tym lepiej – tak głosiła wówczas prosta filozofia, wynikająca ze zrozumienia algorytmu PageRank w dość prymitywny sposób („link to link, liczy się ilość, a nie jakość”).
Na tamtym etapie Google było dość… naiwne (z perspektywy dzisiejszej). Owszem, reagowało na przesady, ale generalnie masowe linkowanie i słowa kluczowe mogły szybko dać stronie topowe miejsca. Zaczynała się era, w której to Pozycjoner stawał się zawodem pożądanym, a w internetowych kuluarach rodziły się pierwsze legendy o ludziach, którzy „z dnia na dzień” wskoczyli na 1. miejsce i zarabiali kokosy.
Rozkwit branży SEO w Polsce – złote czasy i pierwsze większe kary
Okolice 2005–2010: Era „kto więcej linków, ten wygrywa”
Kiedy tak patrzę na polski rynek SEO z tamtego okresu, mam pewne rozczulenie. Z jednej strony, wszystko było dużo prostsze. Agencje prześcigały się w tworzeniu rozbudowanych zaplecz, publikowano tysiące tzw. precli (były nawet precle „synonimizowane” – czyli mechaniczne mieszanie słów, by tworzyć niby-unikalny tekst). Komentarze na blogach i forach z linkami w sygnaturze? Oczywiście. Katalogowanie w setkach, tysiącach katalogów? Jak najbardziej. I to wszystko działało!
Wielu moich kolegów kupowało w antykwariatach stare książki, do których wygasły prawa majątkowe, aby potem je masowo kopiować i z ich treści tworzyć strony zapleczowe. Dzięki temu w krótkim czasie budowali farmy stron do linkowania.
Efekt: powstawały liczne firmy SEO w Polsce, obiecujące, że „wypozycjonują ci stronę na każdą frazę w ciągu trzech miesięcy, a jak nie, to nie zapłacisz!”. Umowy opierały się często na pozycjonowaniu rozliczanym za osiągnięcie konkretnych miejsc w Google (na przykład: „Jeśli twoja fraza 'biuro rachunkowe Kraków’ wejdzie do top 10, płacisz nam X zł, a za top 3 – Y zł”). Powszechne były też zapisy typu „gwarancja pozycji, inaczej zwrot pieniędzy”. Brzmi wspaniale? W praktyce bywało różnie: raz się udawało, raz nie, ale rynek był wówczas pełen entuzjazmu.
Pierwsze poważne kary od Google i początki „filtra”
Oczywiście Google nie zasypiało gruszek w popiele. Z czasem zaczęło wprowadzać w Polsce bardziej zaawansowane filtrowanie i karanie za spam linkami. W pamięci starych „wyjadaczy” SEO pozostały szczególne momenty, gdy całe zaplecza znikały z indeksu, a strony klientów lądowały nagle na dziesiątej stronie wyników, bo algorytm wykrył nienaturalny profil linków. Wówczas pojawiło się w polskim słowniku branżowym słowo „filtr” (ang. „penalty”), czyli kara nakładana przez Google.
W polskim środowisku SEO zrobiło się gorąco, bo wielu pozycjonerów zdało sobie sprawę, że nie wystarczy masowo kupować linki i liczyć na cud. Trzeba było zacząć budować zaplecza bardziej z głową, unikać linków z podejrzanych miejsc i kombinować, jak ominąć „banhammer” Google. Ta epoka – powiedziałbym – nauczyła branżę, że SEO może być ryzykowne, jeśli jedyną strategią jest spam.
Forum PiO, Blogi i konsolidacja wiedzy: narodziny polskiej społeczności SEO
Forum PiO i inne miejsca wymiany doświadczeń
Ci, którzy byli w branży SEO w latach 2006–2012, z pewnością pamiętają złote czasu Forum PiO (Pozycjonowanie i Optymalizacja) – jedno z najpopularniejszych miejsc w polskim Internecie, gdzie można było podyskutować o praktycznych aspektach SEO. Odkrywało się tam nowe sposoby linkowania, testy, narzędzia, a także… nie do końca etyczne sztuczki. Był to prawdziwy kocioł wiedzy i plotek, ale też dezinformacji J. Moderatorzy mniej lub bardziej starali się utrzymać porządek, ale z różnym skutkiem.
Dzięki takim miejscom jak PiO, polscy pozycjonerzy wymieniali się informacjami i rozwijali lokalny rynek. W Polsce pojawiały się też pierwsze znaczące blogi o SEO, gdzie autorzy dzielili się wynikami eksperymentów – np. co się stanie, jeśli do strony prowadzić będzie 1000 linków z jednego dnia, a co, jeśli w tekście użyjemy 10% słów kluczowych. To były czasy żywego, niemal garażowego R&D (Research & Development).
Ewolucja narzędzi: od prymitywnych robotów do zaawansowanych platform
Na początku narzędzia do SEO były w Polsce dość prymitywne. Można wymienić np. programy do automatycznego katalogowania czy masowego dodawania komentarzy. Wkrótce pojawiły się jednak pierwsze polskie projekty monitorujące pozycje, a także integracje z Google Analytics. Pomału do głosu dochodziły też zagraniczne narzędzia, takie jak Ahrefs, Majestic czy Moz – ale z ograniczoną polską bazą danych.
W efekcie, polscy pozycjonerzy często budowali własne rozwiązania. Powstawały autorskie systemy wymiany linków (SWL) – wystarczy wspomnieć o Statlink, e-weblink czy Prolink, dzięki którym można było kupić lub sprzedać linki w artykułach, na stronach zapleczowych, itp. Oczywiście Google zaczęło z tym walczyć, a w branży krążyły legendy o firmach, które w ciągu jednej nocy straciły 80% ruchu, bo system wymiany linków został zbanowany.
Wielkie zmiany w algorytmach Google i polskie reakcje
Lata 2011–2012: Panda, Pingwin i koniec beztroski
Dla wielu osób działających w polskim SEO, przełomem były dwie duże aktualizacje algorytmu Google: Panda (2011)i Pingwin (2012). Choć nie nastąpiły one wyłącznie na polskim rynku, to i u nas odczuło je mnóstwo firm.
- Panda: uderzyła głównie w strony z niskiej jakości treściami – masowo kopiowane, synonimizowane, pozbawione wartości. W Polsce takie praktyki były na porządku dziennym, szczególnie w tzw. presell pages. Gdy Panda ruszyła, właściciele setek czy tysięcy stron zapleczowych zorientowali się, że w „mgnieniu oka” Google może niemal całkowicie odciąć je od indeksu.
- Pingwin: wzięła się za linki niskiej jakości. W Polsce oznaczało to prawdziwe trzęsienie ziemi, bo spora część branży bazowała na kupowaniu tanich linków z katalogów lub systemów wymiany linków. Wielu klientów obudziło się z dnia na dzień z widocznym spadkiem pozycji. Pojawiły się gorączkowe próby „czyszczenia” profilu linków i tzw. Disavow Tool, w którym można było zgłaszać do Google, by pewnych linków nie brało pod uwagę.
Dla polskich pozycjonerów był to sygnał: koniec beztroski. Trzeba inaczej planować strategię, bardziej myśleć o jakości treści, a link building prowadzić w sposób bardziej naturalny – zdobywając linki np. poprzez wartościowe artykuły gościnne, PR, social media. Brzmi to wszystko dość oczywiście z perspektywy 2025 roku, ale uwierzcie mi: w 2012 to był szok i konieczność gruntownej zmiany podejścia.
Mobilegeddon (2015) i rosnąca rola mobilności
Kolejnym dużym momentem, tym razem już mniej traumatycznym, było wprowadzenie przez Google czynnika mobilności jako istotnego dla rankingów (tzw. „Mobilegeddon”). Wprawdzie polscy marketerzy przewidywali, że coraz więcej osób przegląda Internet na smartfonach, ale dopiero mobilna rewolucja w Google pokazała, że strona musidziałać dobrze na telefonie.
Z dnia na dzień klienci zaczęli dzwonić do agencji SEO: „Czy moja strona jest mobilna? Czy muszę zlecić nowy projekt?”. I tak, branża SEO w Polsce zaczęła zajmować się coraz częściej sprawami UX, usability i „responsywnością” (RWD). Nie wystarczyło już wrzucić słów kluczowych i kupić linków – należało też zadbać o to, żeby użytkownik miał wygodę przeglądania.
Profesjonalizacja rynku SEO w Polsce i konferencje branżowe
Od „garażowego” SEO do poważnego marketingu
Jeszcze w okolicach 2010 roku ktoś śmiał się, że pozycjoner to taki „magik od metatagów”, który w sumie nic konkretnego nie robi, a tylko szuka dziury w całym i „oszukuje Google”. Jednak z biegiem czasu, zwłaszcza po 2012 roku, branża zaczęła się profesjonalizować.
Duże agencje interaktywne zrozumiały, że SEO to nie tylko manipulowanie algorytmem, ale realny element strategii marketingowej, oparty na jakości i długofalowym budowaniu reputacji. Pojawiły się bardziej dojrzałe umowy z klientami, w których nacisk kładziono na takie elementy, jak tworzenie unikalnych treści, optymalizacja konwersji (CRO), audyty techniczne i prace deweloperskie na stronie. Zmieniało się też rozliczanie – zniknęły proste modele „pozycjonowanie za efekt”. Zamiast tego klienci płacili za całokształt usług i kompleksowe wsparcie.
Konferencje i szkolenia: boom na wiedzę
Wraz z rozwojem branży pojawiło się w Polsce mnóstwo konferencji, meetupów i szkoleń SEO. Wymienię kilka, które miały szczególny wpływ na kształt polskiej sceny marketingu internetowego:
- Festiwal SEO w Katowicach – jedno z najważniejszych i najbardziej rozpoznawalnych wydarzeń w Polsce poświęconych pozycjonowaniu stron internetowych.
- Search Marketing Day w Poznaniu – kilka edycji, na których gromadzili się specjaliści i dzielili się wiedzą (również praktycznymi case studies).
- SemKRK w Krakowie – cykliczne spotkania, łączące SEO, SEM i e-marketing w luźnej atmosferze, przyciągające zarówno fachowców, jak i nowicjuszy.
- I <3 Marketing w Warszawie – duża konferencja, gdzie sekcje SEO cieszyły się szczególnym wzięciem.
- Sprawny.Marketing – marka szkoleniowa i konferencyjna, która regularnie gościła ekspertów od SEO.
Te wydarzenia zbliżyły polskich specjalistów, a także umożliwiły firmom i markom znalezienie rzetelnych partnerów w dziedzinie pozycjonowania. Z czasem polscy prelegenci, blogerzy i specjaliści SEO wybijali się nawet zagranicznych wydarzeniach, np. BrightonSEO – największej konferencji SEO w Wielkiej Brytanii.
Lokalne SEO, e-commerce i inne wyzwania polskiego rynku
SEO w kontekście małych i średnich firm
Około 2015–2018 roku coraz więcej polskich małych przedsiębiorstw (fryzjerzy, restauracje, lokalne sklepy) zrozumiało, że klienci szukają usług w Google, często dodając lokalizację – „dentysta Warszawa”, „kawiarnia Gdańsk”. W efekcie powstał spory segment w branży: lokalne SEO. Polegało to na optymalizowaniu wizytówek w Google Moja Firma (dziś Google Business Profile), zbieraniu opinii, dbaniu o spójne dane NAP (Name, Address, Phone) w różnych katalogach lokalnych. Wiele agencji zaczęło oferować pakiety dedykowane właśnie dla mikro- i małych przedsiębiorstw.
E-commerce i platformy typu Allegro
W Polsce niezwykle dynamicznie rozwijał się rynek e-commerce, a co za tym idzie – zapotrzebowanie na SEO w sklepach internetowych. Już nie wystarczało napisać „kup buty online” i wrzucić kilka linków. Dużym problemem w e-commerce był „duplicate content”, czyli powielona treść (np. opis produktu) na wielu stronach w ramach jednej domeny lub widniejąca też na innych witrynach. W tym czasie jeszcze większą rolę niż dotychczas odgrywali copywriterzy, którzy musieli tworzyć setki opisów produktów, zadbać o wewnętrzne linkowanie, szybkość ładowania strony i unikalność contentu.
E-handel w Polsce dość szybko się rozwijał, ale równocześnie Allegro dominowało spory kawałek tortu. Wielu sprzedawców prowadziło sprzedaż w modelu hybrydowym (sklep + Allegro), jednak z czasem docenili rolę, jaką w budowaniu marki i niezależności od platformy odgrywa widoczność w wyszukiwarce. Dlatego e-sklepy zaczęły mocno inwestować w SEO, co jeszcze bardziej rozgrzało rynek agencji i freelancerów specjalizujących się w tej dziedzinie.
Współczesne czasy: user experience, Content is King i polskie realia
SEO dziś to złożony ekosystem
Od około 2018–2019 roku pozycjonowanie w Polsce – podobnie zresztą jak na świecie – zaczęło być postrzegane jako część holistycznej strategii marketingu online. Krótko mówiąc, samo wrzucenie słów kluczowych i kilka linków to za mało. Trzeba:
- Zadbać o technikalia – poprawne indeksowanie, brak duplikacji, poprawne przekierowania, szybkość ładowania strony, wersję mobilną, bezpieczeństwo (SSL).
- Tworzyć wartościowe treści – blogi, poradniki, artykuły, wideo, infografiki – wszystko to, co naprawdę pomaga użytkownikowi.
- Budować autorytet – zdobywać odnośniki z zaufanych stron, dbać o dobrą reputację w sieci i o to, by nasi klienci chcieli nas polecać.
- Myśleć o user experience – bo Google coraz bardziej zwraca uwagę na to, co dzieje się z użytkownikiem po wejściu na stronę (czy szybko znajdzie odpowiedź na pytanie? Czy strona się nie sypie?).
Polskie agencje SEO oferują pełen pakiet usług, często łącząc je z reklamami PPC (Google Ads, Bing Ads), social media marketingiem, analityką internetową. SEO jest jednym z elementów, ale bywa też tym najważniejszym w strategii firmy stawiającej na ruch organiczny.
Zaawansowane narzędzia i analityka
W Polsce zaczęły powstawać i upowszechniły się takie rozwiązania jak Senuto, Surfer SEO czy Semstorm – narzędzia do analizy widoczności i optymalizacji treści. Wcześniej polscy specjaliści bazowali na zagranicznych narzędziach (Ahrefs, Semrush, Majestic), teraz coraz częściej używają rodzimych platform, które uwzględniają specyfikę polskiego rynku i bazują na lokalnych danych. Wskazuje to na dojrzałość branży – już nie musimy wszystko importować, sami tworzymy doskonałe narzędzia i sprzedajemy je za granicę.
Zmiany algorytmów i sztuczna inteligencja
Oczywiście Google nie przestaje aktualizować swoich algorytmów (wystarczy wymienić takie hasła jak RankBrain, BERT, MUM). W Polsce również obserwujemy skutki tych wdrożeń, a branża SEO stara się za nimi nadążyć. Coraz częściej pojawia się wątek sztucznej inteligencji – generowania treści z pomocą modeli językowych, analiz big data, tworzenia predykcji słów kluczowych. Czy to dobrze, czy źle? To się dopiero okaże – w każdym razie SEO staje się bardziej technologicznie zaawansowane, a polscy marketerzy nie pozostają w tyle.
Black Hat SEO i różne „kruczki”
Niech pierwszy rzuci kamieniem ten kto nigdy nie robił black hat seo J Regulamin i wytyczne wyszukiwarki Google wykluczają wiele technik, które stosowała i nadal stosuje branża SEO, jednak bez nich czasami ciężko jest osiągnąć oczekiwane rezultaty. Chciałbym podkreślić, że nawet niewinne kupowanie artykułów pisanych pod SEO, nieoznaczonych jako sponsorowane z linkami pozycjonującymi jest niezgodne z wytycznymi Google.
Poniżej kilka mniej etycznych przykładów black hat SEO:
- Tworzenie farm linków na masową skalę.
- Tzw. doorway pages, czyli stron tworzonych jedynie po to, aby „przekierowywać” ruch na główną witrynę.
- Spamowanie komentarzami na forach i blogach (w tym automatyczne programy wstawiające linki w tysiące miejsc).
- Keyword Stuffing, czyli nienaturalne upychanie słów kluczowych w treści.
- Cloaking – wyświetlanie innej treści dla wyszukiwarek niż dla użytkowników.
O ile takie metody czasami przynoszą krótkoterminowe efekty, to w dłuższej perspektywie mogą kończyć się „banem” lub filtrem. Mimo to, znalezienie w sieci ofert typu „100 linków za 50 zł” nadal nie jest w Polsce trudne. Niektórzy wciąż wierzą w magię „szybkiej drogi na szczyt”. Jak mówi stare porzekadło: dopóki działa – to działa, ale jak Google się wkurzy, to nie będzie przebaczenia (a powrót bywa trudny i kosztowny).
Spojrzenie w przyszłość: czy SEO w Polsce nadal będzie kluczowe?
„SEO się kończy”
W historii polskiego SEO co jakiś czas pojawiają się głosy: „SEO umiera, bo Google zdominuje wyniki płatne i nikt już nie będzie klikał w naturalne wyniki”. Takie hasła słyszałem wielokrotnie, na różnych etapach rozwoju branży. Nawet przez chwilę, w okolicy 2006 r. sam w nie uwierzyłem i na chwilę zająłem się rozwojem w innych obszarach marketingu internetowego. I co? Jakoś wciąż jesteśmy tu i teraz, a SEO ma się dobrze. Jasne, że Google intensywnie eksperymentuje z różnymi formami SERP (Search Engine Results Page): mamy fragmenty wyróżnione (featured snippets), panele wiedzy, mapy, filmy, obrazy itp. Ale ciągle spora część ruchu trafia do stron z wyników organicznych.
Swoją drogą trzeba przyznać, że Google zrobiło niezły śmietnik z okna wyników wyszukiwania. Poniżej screen z wyników wyszukiwania frazy „wanny wychwytowe”. Na czerwono wyniki z płatnych reklam, na zielono wyniki organiczne, na żółto bezpłatne Google obrazy:
Czy ChatGPT i inne AI zmienią zasady gry?
To pytanie pojawia się coraz częściej. W Polsce również mamy dyskusje: „Skoro można zapytać ChatGPT o najlepsze restauracje w mieście i on nam odpowie, to po co w ogóle wchodzić w Google?”. Rzecz w tym, że ChatGPT (podobnie jak i inne modele AI) czerpie skądś dane – z treści publikowanych w sieci, w tym także na stronach, które staramy się pozycjonować. Poza tym, ludzie nadal będą wchodzić w linki, weryfikować informacje, czytać artykuły. Marketing i SEO zapewne przyjmą nowe formy, ale raczej nie znikną.
Lokalne SEO i e-commerce pozostaną ważne
Patrząc na to, jak polski rynek rozwija się w kontekście usług lokalnych (fryzjerzy, dentyści, małe firmy budowlane, restauracje) i jak rozrasta się e-commerce, trudno wyobrazić sobie, że SEO przestanie się liczyć. Wiele firm nie stać na to, by cały czas płacić za reklamy Google Ads, a ruch organiczny jest stabilniejszy (jeśli oczywiście nie dostaniemy „filtra”). Dlatego można śmiało przewidywać, że jeszcze długo polskie agencje SEO i specjaliści będą mieli ręce pełne roboty.
Osobiste refleksje
Pisząc ten artykuł, mam w głowie obrazy z różnych okresów rozwoju polskiego SEO. Pamiętam emocje towarzyszące wprowadzaniu kolejnych „systemów wymiany linków”, ekscytację przy testowaniu nowego narzędzia do synonimizacji tekstów czy radość, kiedy udawało się masowo opanować topowe frazy klienta. Były też chwile grozy, gdy po wprowadzeniu aktualizacji algorytmu w ciągu jednego wieczoru, na jakichś stronach straciliśmy 70% ruchu.
Z dzisiejszej perspektywy branża wydaje się dużo bardziej dojrzała. Agencje i freelancerzy w Polsce coraz częściej opierają swoje działania na analizie danych, używają zaawansowanych narzędzi, dbają o realną wartość dostarczaną użytkownikom. Klienci też wiedzą coraz więcej – już nie tak łatwo sprzedać bajkę o „tajemnych sztuczkach”, bo w Internecie mnóstwo jest rzetelnych źródeł wiedzy.
Czy mi brakuje starych, „dzikich” czasów? Czasem tak – bo to było trochę jak jazda bez trzymanki. Ale z drugiej strony, cieszę się, że SEO w Polsce jest obecnie na poziomie, gdzie nie trzeba nikogo przekonywać, że wysokiej jakości treść i uczciwe zdobywanie linków ma więcej sensu niż upychanie słów kluczowych w białym tekście na białym tle. No i nie muszę w ogóle kogokolwiek przekonywać do sensu marketingu internetowego.
W ciągu dwóch dekad SEO w Polsce przeszło drogę od totalnej partyzantki do zaawansowanego elementu marketingu. Jeśli zastanawiasz się, czy SEO to coś dla Ciebie i Twojej firmy – odpowiedź brzmi: tak, ale pamiętaj, że nie jest to już „magia”. To ciężka praca, analiza danych, tworzenie wartościowych treści, dbałość o technikalia i autentyczność.
Zamiast kupować linki z farm czy spamować fora, lepiej zainwestować w świetny content, prawidłową optymalizację i sukcesywnie budować zaufanie Google. Być może nie wejdzie się dzięki temu „na szczyt” w tydzień, ale w perspektywie miesięcy i lat zbuduje się trwałą pozycję – a o to przecież chodzi w marketingu internetowym.
A co dalej? Zapinajmy pasy i szykujmy się na kolejne aktualizacje. Bo w SEO jedno jest pewne: zmiany nadejdą prędzej czy później, a my znów będziemy musieli dostosować do nich swoje strategie. Ale właśnie to sprawia, że SEO – także w Polsce – to tak fascynująca dziedzina.
Na koniec załączam screen, który obrazuje zmienność wyników wyszukiwania Google w ostatnich 2 latach. Więcej możesz zobaczyć na stronie narzędzia https://algoroo.com
